Szacowni nieboszczycy

Data:

Istnieje we Włoszech grupa reżyserów tworząca filmy nie dla celów komercyjnych, ale by zabrać głos w dyskusji na temat wszechobecnej korupcji i nieuczciwej polityki dotykającej najmocniej prawych obywateli. Lata 70-te we Włoszech były okresem społecznych niepokojów, wydawało się, że nikomu nie można ufać i zagrożenie może przyjść z każdej strony. Francesco Rosi należał, obok Elio Petriego i Damiano Damianiego, do czołowych twórców kina społeczno-politycznego. Wiele filmów tego typu wykorzystuje formułę kryminału, bo zbrodnia i grzechy z nią związane (fałsz, korupcja, przemoc, rozkład moralny) często ukrywają się za wielką polityką. „Szacowni nieboszczycy” Rosiego, mimo fikcyjnych postaci, jest filmem realistycznym, a oprócz tego przygnębiającym i zimnym jak trup.

Rzymski inspektor Rogas przybywa na południe Włoch, by rozwikłać sprawę zabójstwa prokuratora. Szybko pojawiają się kolejne ofiary, które łączy to, że zajmowali ważne funkcje w sądownictwie. Jedna z postaci, komunistyczny dziennikarz, wypowiada następujące słowa: „Jedno morderstwo to sprawa policji, seria morderstw to już polityka”. Inspektor z Rzymu zaczyna zauważać, że rutynowa sprawa, czyli zwykłe policyjne śledztwo, zamienia się w polityczną grę, której stawką jest władza. Z niepokojem obserwuje chaos spowodowany najpewniej złym zarządzaniem. Przywrócenie ładu i porządku to jak oczyszczenie stajni Augiasza – zadanie niemalże niewykonalne. Z jednej strony wywrotowcy, komuniści, demonstranci i agitatorzy, z drugiej zorganizowana przestępczość, a po środku ważniacy w garniturach i togach, robiący karierę po trupach. Bo władza i biznes to rzeczy cenniejsze od życia. Lepiej być szacownym nieboszczykiem niż żywym kloszardem.

Wizualnie nie jest to kino efekciarskie ani estetyczne. Operator  Pasqualino De Santis – poszedł w kierunku paradokumentalnego obrazu, pozbawiając film bogactwa kolorystycznego. Rzeczywistość wygląda ponuro i nędznie, a najbardziej jaskrawym kolorem jest kolor krwi. Kapitalna, poniekąd symboliczna, jest czwarta scena morderstwa, kiedy to sędzia myje ręce nad zlewem i dosięga go kula – nie widzimy jak pocisk robi mu dziurę w głowie, ale widzimy krew spływającą na obmywane wodą dłonie. Morderca być może jest szaleńcem, ale jego ofiary nie są bez winy – skazują ludzi na więzienie lub śmierć, choć nie zawsze mają pewność co do winy oskarżonego. Bardziej dbają o własną karierę niż o sprawiedliwość i mają więcej wrogów niż przyjaciół. Dająca do myślenia jest scena z udziałem Maxa von Sydowa w roli sędziego Riquesa, który uważa, że nie istnieje pomyłka sądowa. Bo aby wyegzekwować sprawiedliwość, trzeba czasem stosować decymację, jak za czasów Spartakusa.

Pierwsza scena filmu rozgrywa się w krypcie, gdzie czuje się odór rozkładu i śmierci. Zdziwaczały, gadający z mumiami prokurator staje się pierwszą ofiarą. Tak naprawdę jest tylko częścią długiego łańcucha śmierci. Nie ma sensu szukać winnych, bo i tak nie naprawi się systemu. Pogrzeb to święto obchodzone niemal codziennie, a pesymizm to postawa wyrażana najczęściej. Gdy inspektor rozmawia z jednym z podejrzanych, byłym więźniem, ten mówi mu, że w więzieniu jest bezpieczniej. Rzymski policjant na południu kraju wydaje się kimś zupełnie obcym, jakby pochodził z innego świata, gdzie panują inne zwyczaje, inna logika. Jest zbrodnia, są poszlaki i motywy – dla bystrego detektywa sprawa wydaje się prosta, wystarczy kilka rozmów i obserwacji, by wysnuć odpowiednie wnioski. To jednak może nie wystarczyć, by schwytać winnych. Tak naprawdę nie wiadomo, w jakim kraju toczy się akcja, nie zostało to dokładnie sprecyzowane – może to być jakiekolwiek europejskie państwo (dlatego obsadzono Włochów, Francuzów, Hiszpana i Szweda), ale zdjęcia nakręcono w Neapolu, Rzymie i na Sycylii.

Francesco Rosi otoczony był stałymi współpracownikami, którzy wspólnymi siłami potrafili nadać produkcji właściwy kształt. Scenarzysta -  Tonino Guerra, operator obrazu – Pasqualino De Santis, kompozytor – Piero Piccioni, montażysta – Ruggero Mastroianni i scenograf – Andrea Crisanti – pracując właśnie z tymi zaufanymi ludźmi, Francesco Rosi stworzył swoje najdoskonalsze dzieła, za które otrzymywał prestiżowe nagrody, m.in. Złotą Palmę w Cannes i Dawida Donatella. Tak udana współpraca możliwa była dzięki temu, że priorytetem nie były pokaźne czeki, ale jakość produkcji. Ci ludzie wierzyli w to, że takie filmy mają sens, mogą coś zmienić w relacjach między ludźmi, powiększyć wiedzę przeciętnego widza na temat polityki i władzy oraz sprawić, by następne pokolenia nie popełniały błędów swoich poprzedników. Scenariusz filmu powstał w oparciu o powieść sycylijskiego pisarza Leonarda Sciascii. Wspomniani na początku filmowcy – Elio Petri i Damiano Damiani – też korzystali z jego fabuł („Każdemu swoje”, „Dzień puszczyka”), bo była to literatura idealna dla kina społecznie zaangażowanego.

Mocną stroną jest obsada. Lino Ventura, francuski aktor włoskiego pochodzenia, nie jest klasycznym typem bohatera filmowego. To nie jest człowiek, któremu się kibicuje, raczej chłodno obserwuje się jego poczynania. Tak jak w większości swoich ról, także i tu Ventura kontroluje emocje i czujnie spogląda na rozmówców. Idealny pies gończy, który, gdy złapie trop, to nie odpuści. W obsadzie jest kilku znakomitych włoskich aktorów, jak Luigi Pistilli i Renato Salvatori, są także gwiazdy większego formatu, kojarzeni z europejskim kinem autorskim: Fernando Rey i Max von Sydow. Szczególnie ten ostatni, odtwarzający postać prezesa Sądu Najwyższego, doskonale się tu wpasował ze swoją majestatyczną posturą i autorytarnym głosem. Von Sydow biegle posługuje się nie tylko językiem szwedzkim i angielskim, ale też włoskim i francuskim, więc jego mocny, przeszywający głos można usłyszeć w tym filmie.

Istnieje wiele powodów, dla których warto obejrzeć „Szacownych nieboszczyków”: interesująca zagadka kryminalna, klimat nieustannego zagrożenia, bezbłędnie ukazane realia jak w rzetelnej relacji dziennikarskiej. Cechy dodatnie to również międzynarodowa obsada i dopracowana strona wizualna, od scenografii po pracę kamery i kadrowanie. Muzyka też jest nieźle dopasowana – dominują żałobne brzmienia, pasujące do niewesołej treści filmu. Ta muzyka istnieje wraz z filmem i słuchając jej oddzielnie, trudno ją docenić. Jest też kilka humorystycznych wtrętów, jak np. fragment z psem-przewodnikiem, który wciela się w agenta specjalnego (jego zadanie polega na chodzeniu z pluskwą obok detektywa). To kino wartościowe, pochodzące z najwyższej światowej półki. Do takich filmów nie trzeba wracać, ale trzeba je znać i doceniać.